Historia lubi się powtarzać. Jednak tym razem to Julie leżała rozgoryczona na sofie oglądając jakieś telenowele. Nie dzwoniła do Ryana, ponieważ telefon zostawił w domu. Kiedy kontaktowała się z jego kolegami każdy odpowiadał "ostatni raz widziałem go w zeszłą niedzielę". Już wiedziała jak on się czuł. Wcześniej nie domyślała się jak to boli, ale teraz przekonała się na własnej skórze. W myślach cały czas widziała jego chłodny wzrok, i ilekroć chciała przypomnieć sobie jaki Ryan był czuły, zaraz w głowie pojawiał się obraz jego przeszywającego spojrzenia. Mimo to, nie chciała tego odtrącać. Musiała przyznać - bardzo brakowało jej narzeczonego. Na nic zdało się czekanie. Ukochany i tak nie wracał. Nagle zadzwonił telefon stacjonarny. Szybko podniosła swoją seksowną pupę z siedzenia i zgrabnym krokiem podeszła do stolika, na którym stał. Podniosła słuchawkę z nadzieją, że to Ryan, ale zapomniała, że zostawił komórkę w mieszkaniu.
-Tu Julie, słucham.
-Hej Julie! Z tej strony Katie - Katie była drugą najlepszą przyjaciółką Julie. - Wiem co się stało. Wiem też, że jesteś smutna, więc pomyślałam, że może wyskoczymy na jakąś imprezę?
-Nie wiem. Nie mam ochoty na imprezowanie - powiedziała Julie z nutą kłamstwa.
-Przestań się stawiać. Będzie świetnie. Tylko tego ci brakuje! Dobrej zabawy! - Katie rzadko ustępowała. - Mój znajomy organizuje urodziny. Będzie basen, dwóch didżei, alkohol, dragi. Pełen odlot
-No dobrze. To, o której i gdzie jest impreza?
-Ten duży dom na Douglass Street, niedaleko Clover Club - przyjaciółka była bardzo zafascynowana tym wydarzeniem. - To jest właśnie dom Lucasa. Przyjadę po ciebie o dwudziestej pierwszej. Do zobaczenia!
-Cześć - Julie odłożyła słuchawkę.
Ryan włóczył się uliczkami zachodniej części miasta. Wiedział, że tutaj go nikt nie znajdzie. Nagle naszła go ochota na papierosa. Wszedł do pobliskiego sklepu.
-Poproszę paczkę Marlboro - powiedział do sprzedawcy.
-To będzie trzy dolary i dwadzieścia pięć centów.
-Ile?! - Oburzył się Ryan. - We wschodniej części Nowego Jorku kosztują tylko dwa piętnaście.
-To wróć do wschodniej części Nowego Jorku. Wyślij nam pocztówkę.
-No dobrze. Poproszę te papierosy.
Nagle do sklepu weszła blond włosa piękność. Stanęła w kolejce również w celu kupna papierosów.
-Paczkę Jin Lingów - powiedziała blondynka.
-Cztery dolary pięćdziesiąt centów.
-Płacisz tyle za papierosy? - Zapytał Ryan.
-Są mniej szkodliwe - odpowiedziała.
-Więc to zdrowe papierosy?
-Tak jakby.
-Skoro są mniej zatrute, to powinny być tańsze - rzekł Ryan.
-Do twoich dodają saletrę, żebyś więcej palił. Dlatego w ostatecznym rozrachunku moje są tańsze - odpowiedziała blondynka zbliżając się do wyjścia.
-Dziewczyno, płacisz za obrazek orła i kolorowe wzory - dziewczyna zatrzymała się. - Reszta to bzdury.
-Założysz się? - Zaproponowała.
-Jasne - odpowiedział.
-Dwadzieścia dolców.
-Mam tyle.
-Łatwa kasa - powiedziała wychodząc. Ryan podążył za nią. - Musimy zaciągać się tak samo. Gotowy? Start.
I odpalili papierosy. Każde ich zaciągnięcie było równe.
-Mam dziś urodziny - rzekła blondynka.
-Wszystkiego najlepszego - odpowiedział. - Tak w ogóle, to mam na imię Ryan.
-Samanta, miło mi. - Podali sobie dłonie.
-Dlaczego nie świętujesz? - Zapytał Ryan.
-Chłopak miał mnie zabrać na imprezę - zaciągnęli się. - Jednak bardziej interesuje go Kurt Cobain, niż spędzanie urodzin z dziewczyną.
-Kto to jest Kurt Cobain?
-Żartujesz? - Samanta popatrzyła na Ryana z uśmiechem.
-Co? - Dziewczyna nadal patrzyła na niego z niedowierzaniem. - Pal. - I zaciągnęli się ponownie.
Okazało się, że Samanta miała rację. Ryan skończył palić, gdy papieros dziewczyny wyglądał, jakby dopiero go odpaliła. Blondynka wykonała w miejscu taniec triumfu.
-Tak... - Na twarzy Ryana na chwilę ukazała się niezadowolona mina, ale już po chwili rozchmurzył się. - Proszę, - wyciągnął z portfela dwadzieścia dolarów - to twoje pieniądze.
-Daj spokój. Wystarczy mi sama satysfakcja, że się myliłeś - odrzekła Samanta.
-Ja nie unikam płacenia. Zabiorę cię na kolację, urodzinową - powiedział. - Co ty na to?
-Na randkę? - Zapytała z uśmiechem.
-Nie - odpowiedział. - Po prostu nie chcę cię zostawić samej w urodziny.
-Możesz iść ze mną na imprezę, bo nie chce być tam sama - Ryan dokładniej obejrzał ciało dziewczyny.
Około wpół do dziewiątej Julie była prawie przygotowana do wyjścia. Musiała tylko wybrać pasujące szpilki do krótkiej, czarnej sukienki. Zastanawiała się nad obcasami z odkrytym palcem, ale postawiła na szpilki na platformie. Była z siebie nieco zadowolona, ponieważ nie przejmowała się tak Ryanem, jak około cztery godziny wcześniej.
-Katie miała rację - powiedziała do siebie cicho. - Ta impreza dobrze mi zrobi.
Nagle Julie usłyszała dzwonek do drzwi. W pośpiechu nałożyła na stopy swoje szpilki i podeszła otworzyć. Okazało się, że to nie była Katie, choć właśnie jej spodziewała się w tej chwili Julie. Stał przed nią młody chłopak. Wyglądał na około siedemnaście lat. Miał czarne, krótko ścięte włosy. Gdy się uśmiechał, na jego policzkach pojawiały się urocze dołeczki. Usta były wąskie, a nos nieco zakrzywiony. Z wyglądu nie różnił się niczym od innych chłopaków w jego wieku. Jednak jak obrócił głowę na bok, w oczy Julie od razu rzucił się dość duży tatuaż na szyi. Najprawdopodobniej był to smok. Dziewczyna nie mogła dokładniej się przypatrzyć, ponieważ twarz chłopaka znów była obrócona w jej kierunku, a z takiej perspektywy, tatuażu nie było widać.
-Cześć - Julie przywitała się pierwsza. - Kim jesteś?
-Hej. Nazywam się Lucas - chłopak z uśmiechem przedstawił się. - Katie przysłała mnie pod ten adres. Mam zabrać Julie na moją imprezę urodzinową. Podejrzewam, że to ty nią jesteś.
-Tak, tak. Jestem Julie. W takim razie chodźmy - powiedziała, po czym wyszła i zamknęła dom na klucz.
Kiedy znaleźli się przed ogrodzeniem, Lucas wskazał na czarne bmw i powiedział:
-Tam. To mój samochód - podeszli do niego. - Pozwól, że otworzę ci drzwi.
-Dziękuję - odpowiedziała obojętnie.
Julie myślała od kiedy z Lucasem są na "ty". Popatrzyła na niego i zauważyła szelmowski uśmiech. Przez chwilę miała złe przeczucia co do tego chłopaka. Oprócz nich, na ulicy nie było nikogo. W oknach nie świeciły się światła. Julie była nieco przerażona. Po chwili jazdy zauważyła, że minęli Douglass Street.
-Gdzie jedziesz? - Zapytała. - Ominęliśmy twój dom, słyszałam muzykę.
-Spokojnie - odpowiedział i ponownie szelmowsko się uśmiechnął. - Jadę tylko do sklepu.
Nie mogłam doczekać się tego rozdziału. Jest on dobry ale dodaj więcej opisów na przykład o tej " bląd piękności ", jak była ubrana, jej gesty itp .
OdpowiedzUsuńhttp://wez-olowek-i-narysuj-formule-1.blogspot.com/
Tematyka dosyć mi znana.. Przyjemnie się czyta, ale trochę mnie za bolało, że polska autorka a Polski w tej książce zero. Też pisze książkę i tak jak Ty robiłam wszystko, ale potem doszłam do wniosku, że tamci autorzy piszą o okolicach im znanym, to dlaczego ja nie mam pisać o miejscach w których przebywam? Przemyśl to :) + za muzykę, o dziwo! zazwyczaj mnie denerwuje, bo wolę słuchać swojej, ale w tym przypadku wtapia się w tło i fajnie oddaje nastrój. ‘How many secrets can you keep?’ . Pisz, pisz a będę zaglądać! Nawet wciąga ;)
OdpowiedzUsuńNaprawdę nie wiedziałam co to fanfiction, może powinnam się domyśleć po adresie :) Całe życie człowiek się uczy. Cóż, w takim wypadku raczej do Polski się tego nie da przenieść, ale mimo wszystko jest to obiecujący materiał na książkę! A co do.. Amnesty International jest to międzynarodowa organizacja, która walczy z łamaniem praw człowieka. Ostatnio były zorganizowane w mojej szkole (jak i w innych w moim mieście), polega to na tym, że całą noc piszemy listy :) Niestety w tym roku było za mało chętnych byśmy zostali całą noc :(
OdpowiedzUsuń